Uśmiechy, wzruszenia, welony, tiule i koronki, złote obrączki i róże, gorzko gorzko i byle do rana, bo ona temu winna
i PRAWY DO LEWEGO...czyli weselnie, ślubnie, plenerowo :)

1 września 2011

Państwo, którzy na pewno coś poradzą. Ela i Kamil


Kamil i Ela. Para niezwykła i zwariowana. Zakochani w sobie, kwiatach i Miejskim Przedsiębiorstwie Komunikacji. Pobrali się w Krakowie, uciekli na wieś, teraz prawdopodobnie karmią kota i chodzą boso po trawie. 
Kamil. Gość skromny, pracowity i uczciwy. Mógł mieć w życiu wszystko. Mógł mieć fortunę. Mógł mieć Violettę Villas. Mógłby mieć Michaela Jacksona. Mógł mieć, ale nie chciał. To co go w życiu kręciło to tramwaje. Bombardier Flexity Classic. Wysuwane schodki, klimatyzacja, elektroniczne wyświetlacze i dziesiątki migających światełek na tablicy rozdzielczej.
"Bo tramwaj moi drodzy nie stoi w korku, nie pali benzyny i nie trzeba zmieniać opon na zimowe” zwykł powiadać, zapytany dlaczego wybrał zawód motorniczego. Tak Kamil był motorniczym. Nie żeby inspirowały go przygody przyjaciół z „Miodowych lat”, albo żeby nie miał ambicji. Kamil uwielbiał widok niewyspanych studentek z rana pachnących szamponem do włosów i dżemem. W zasadzie tak poznał Elę…
- Bilecik studencki poproszę
- Dwa pięćdziesiąt-
- A ma Pan wydać ze stówy?
- Nie.
- To co ja teraz mam zrobić?
- Wyjścia są dwa: wysiadasz rozmieniasz kasę i jedziesz następnym lub wychodzisz za mnie za mąż, pobieramy się w tramwaju, uciekamy z Krakowa na wieś, przygarniamy kota, pijemy rano wodę ze studni, jemy twarożek z ziołami. Ja się golę jak mam ochotę, Ty sadzisz rzeżuchę na parapecie- jednym tchem wystrzelił Kamil
Dla Eli to nie była pora na wnikliwe analizy i dywagacje.
- Deal!
Zatańczyli ostatnie tango w Krakowie, z przedsrawicielami lokalnej ludności.
 I pożegnali się ze starym Krakowem...

Kupili studencki, normalny, gitarę, dwie oranżady, tyleż obwarzanków i wsiedli do tramwaju byle jakiego. Co prawda nie było tam Maryli Rodowicz z gitarą, ale też było super. Dojechali na pętlę, wysiedli z tramwaju i od tej pory musieli radzić sobie sami. 

Grając na przystanku zarobili: trzynaście kapsli po piwie, starą drożdżówkę, kołpak od Golfa i 5 złotych. Cudem wystarczyło na bilet PKS.


Ostatni przystanek PKSu nazywał się „DOM Z KOTEM I STUDNIĄ”. Wzięli to za dobrą kartę i wysiedli.
Cisza, spokój, nieschodząca z nieba tęcza… Żyć nie umierać i skakać z radości...


Kamil przygotowywał się do zawodów Strongmenów, kosił trawę, Ela doglądała bydła.




Wiadomo że czasem małżeństwem może się odbić, ale najważniejsze jest dobre samopoczucie nie?! :)

A tu w skrócie - jak do tego doszło i co się potem działo?!









30 kwietnia 2011

Don Pablo i Donna Agnes (Paweł i Agnieszka)


Wszystkie miłosne historie mają w sobie coś… niezwykłego. Raz się okazuje że oboje kochanków lubią koty perskie lub że chorowali w młodości na tą samą odmianę ospy, albo byli na wczasach w Chorwacji w tym samym hotelu i w tym samym czasie. 
Opowieść o Pawle i Agnieszce, jest niebanalna i przewrotna; ma w sobie coś z przygód Indiany i Bridżyt Dżołns, „Za szybkich, za wściekłych” i znakomitych ”Sztuczek” Andrzeja Jakimowskiego. Tło fabularne znamy z wenezuelskich telenowel. 
Ona (Donna Agnessa aka Agnieszka), bezgranicznie zakochana, oddana swojemu mężczyźnie zostaje zmuszona przez rodzinę do poślubienia obrzydliwie bogatego czarnego charakteru (możemy go nazwać Don Pedro), tylko po to by spłacić familijne długi. On (w tej roli Don Pablo lub po prostu Paweł), gotowy oddać za nią życie. Serce ma wielkie, ale kieszeń płytką. Nie mogą się pobrać, nie mogą się rozstać. Tragiczny impas. 
Jak zawsze w takich filmach dochodzi do dnia ślubu. Jest bogato, wszyscy goście uśmiechają się, odbijając słoneczne promienie w swoich złotych zębach. Panna młoda zalewa się łzami, czarny charakter uśmiecha się szyderczo i rozrzuca pieniądze na lewo i prawo. Przychodzi czas na przysięgę małżeńską. Napięcie rośnie… wszyscy oczekują od panny młodej tylko jednego… „Szybciej!” syczy nasz czarny charakter spoglądając nerwowo na księdza…
Tak też było w historii Pawła i Agnieszki. 






I niby wszystko byłoby okej, pobraliby się i dramat trwałby dalej mnożąc wątki w niekończącej się miłosnej farsie gdyby nie … rozpędzony, czerwony wehikuł napędzany siłą mięśni nóg naszego dobrego bohatera- Pawła, wjeżdżający z piskiem opon pod ołtarz. Cała dalsza akcja rozegrała się w czasie jaki koliber potrzebuje na jedno trzepnięcie skrzydłami. Krzyk kobiet, zdumione twarze mężczyzn i stanowcza komenda Pawła: „WSIADAJ NA BAGAŻNIK! WIEJEMY STĄD!”. Czerwony „jastrząb ulicy” pofrunął z kościelnych schodów centrując tylne koło na krawężniku.


Paweł i Agnieszka. Uciekli ze ślubu. Ona w weselnej sukni, on boso ale na rowerze. Jechali długie dnie, przez lasy i knieje, przecinając bezdroża małopolskich wsi. Czasem od niechcenia zatrzymywali się tu i ówdzie tylko po to by pogapić się w chmury, lub po prostu poskakać. Zwłaszcza Paweł lubił skakać Agnieszce nad głową. Każdego dnia miał potrzebę wykonania trzech takich skoków, a ona- kochała go przecie- pozwalała na to bez mruknięcia, a nawet ochoczo przyłączała się doń od czasu do czasu.


Historia ta kończy się dobrze bo tylko tak mogłaby się skończyć.
Znaleźli swoje miejsce. Wybudowali swoją chatkę. Wyhodowali kurki, posadzili ogórki. Za złotego zęba znalezionego na drodze kupili psa.

 I choć od czasu do czasu trzeba było wyrzucić obornik i uprać gacie nad rzeką, do dziś dzień nie żałują niczego co zrobili… no może oprócz tego scentrowanego koła… 







 I jak to bywa w telenowelach...żyli długo i szczęśliwie! 
THE END