Wszystkie miłosne historie mają w sobie coś… niezwykłego. Raz się okazuje że oboje kochanków lubią koty perskie lub że chorowali w młodości na tą samą odmianę ospy, albo byli na wczasach w Chorwacji w tym samym hotelu i w tym samym czasie.
Opowieść o Pawle i Agnieszce, jest niebanalna i przewrotna; ma w sobie coś z przygód Indiany i Bridżyt Dżołns, „Za szybkich, za wściekłych” i znakomitych ”Sztuczek” Andrzeja Jakimowskiego. Tło fabularne znamy z wenezuelskich telenowel.
Ona (Donna Agnessa aka Agnieszka), bezgranicznie zakochana, oddana swojemu mężczyźnie zostaje zmuszona przez rodzinę do poślubienia obrzydliwie bogatego czarnego charakteru (możemy go nazwać Don Pedro), tylko po to by spłacić familijne długi. On (w tej roli Don Pablo lub po prostu Paweł), gotowy oddać za nią życie. Serce ma wielkie, ale kieszeń płytką. Nie mogą się pobrać, nie mogą się rozstać. Tragiczny impas.
Jak zawsze w takich filmach dochodzi do dnia ślubu. Jest bogato, wszyscy goście uśmiechają się, odbijając słoneczne promienie w swoich złotych zębach. Panna młoda zalewa się łzami, czarny charakter uśmiecha się szyderczo i rozrzuca pieniądze na lewo i prawo. Przychodzi czas na przysięgę małżeńską. Napięcie rośnie… wszyscy oczekują od panny młodej tylko jednego… „Szybciej!” syczy nasz czarny charakter spoglądając nerwowo na księdza…
Tak też było w historii Pawła i Agnieszki.
I niby wszystko byłoby okej, pobraliby się i dramat trwałby dalej mnożąc wątki w niekończącej się miłosnej farsie gdyby nie … rozpędzony, czerwony wehikuł napędzany siłą mięśni nóg naszego dobrego bohatera- Pawła, wjeżdżający z piskiem opon pod ołtarz. Cała dalsza akcja rozegrała się w czasie jaki koliber potrzebuje na jedno trzepnięcie skrzydłami. Krzyk kobiet, zdumione twarze mężczyzn i stanowcza komenda Pawła: „WSIADAJ NA BAGAŻNIK! WIEJEMY STĄD!”. Czerwony „jastrząb ulicy” pofrunął z kościelnych schodów centrując tylne koło na krawężniku.
Paweł i Agnieszka. Uciekli ze ślubu. Ona w weselnej sukni, on boso ale na rowerze. Jechali długie dnie, przez lasy i knieje, przecinając bezdroża małopolskich wsi. Czasem od niechcenia zatrzymywali się tu i ówdzie tylko po to by pogapić się w chmury, lub po prostu poskakać. Zwłaszcza Paweł lubił skakać Agnieszce nad głową. Każdego dnia miał potrzebę wykonania trzech takich skoków, a ona- kochała go przecie- pozwalała na to bez mruknięcia, a nawet ochoczo przyłączała się doń od czasu do czasu.
Historia ta kończy się dobrze bo tylko tak mogłaby się skończyć.
Znaleźli swoje miejsce. Wybudowali swoją chatkę. Wyhodowali kurki, posadzili ogórki. Za złotego zęba znalezionego na drodze kupili psa.
I choć od czasu do czasu trzeba było wyrzucić obornik i uprać gacie nad rzeką, do dziś dzień nie żałują niczego co zrobili… no może oprócz tego scentrowanego koła…
I jak to bywa w telenowelach...żyli długo i szczęśliwie!
THE END





















Brak komentarzy:
Prześlij komentarz